wtorek, 11 sierpnia 2009

Siergijew Posad



Jako że dziecko wymyśliło przejazd koleją, to pojechałyśmy. Wcześniej poczytałyśmy nieco o specyfice miejsca, i ubrałyśmy się zupełnie nieodpowiednio do pogody (14 stopni!), ale za to odpowiednio do punktu docelowego: czyli w długie spódnice, z chustkami na głowę w torbie (panie w prawosławnych miejscach kultu powinny mieć przykryte włosy, zdaje się, że spodnie nie są mile widziane). Dziecka nie zmuszałyśmy do założenia spódnicy, przyjmując, że osobnik w bojówkach koloru moro i wojskowej kurtce, obcięty na pazia, może zostać uznany za chłopca. Nasze dziecko inaczej się nie ubiera...

Na stacji natychmiast owiał nas lodowaty wiatr, więc dziecko tuż po wyjściu z pociągu zażyczyło sobie powrotu do domu. Życzenie to nie zostało spełnione, wobec czego przez miasto szłyśmy w akopaniamencie regularnego "do domuuuuuu... do domuuuuuu... ja chcę do domuuuuuu". Płyta, która zacięła się na "do domu", w Muzeum Zabawek została przestawiona na kolejne zacinające się miejsce, czyli "na rączki". Nie byłam zachwycona perspektywą dźwigania 20 kg na własnych plecach, jednak... większość ekspozycji muzealnych była umieszczona na wysokości wzroku dorosłego człowieka, więc trzeba było się ugiąć :(

Obejrzałyśmy parę XIX-wiecznych lalek z akcesoriami (miały szafy z ubraniami i domki, i naczynia, i potrawy, i maszyny do szycia, i sekretarzyki z przyborami do pisania - ja chcę taką lalkę!!!!), obejrzałyśmy kilka starych elementów kolejek (ale nie jeździły), pobawiłyśmy się śmiesznymi drewnianymi zabawkami i.. stwierdziłyśmy, że analogiczne muzeum w Kielcach jest ciekawsze. W związku z tym dziecko nie odzyskało dobrego humoru i matka służyła za barana jeszcze ładnych kilkaset metrów, które dzieliły nas od Klasztoru. A dokładniej - od mostku, do klasztoru prowadzącego.

Mostek bowiem okazał się niezwyczajny. Wisiały na nim kłódki z wypisanymi (markerem, korektorem, czymkolwiek) bądź wygrawerowanymi imionami i datą. Czasem kłódka była w kształcie serduszka, czasami serduszko było namalowane na niej. Wydaje się, że to lokalny zwyczaj "zawierania" (zawrzeć - zamknąć, złączyć) związków :)

I w końcu doszłyśmy do Troicko-Siergiejewskiej Ławry. Przed wejściem ludzie żegnali się i kłaniali w pas, następnie takie jelenie jak my nabywali pozwolenie na fotografowanie (którego nikt nie sprawdzał). Na terenie klasztoru nie było kobiet bez chustek. Nawet panna młoda, która zgodnie z tutejszą modą miała baaaardzo wydekoltowaną suknię i gołe ramiona, narzuconą miała koronkową pelerynę z kapturem. Co do spódnic zaś...

Mnóstwo pań było w spodniach. I w spódnicach. Założonych z góry na spodnie. Albo po prostu owiniętych w pasie chustami. I było im ciepło, w odróżnieniu od nas.

I całe to mnóstwo pań, i panów, i dzieciaków, stało w licznych kolejkach. Dość szybko ustaliłyśmy, że jedna kolejka prowadzi do świętego źródła, w którym to wodę wydają hurtowo, czyli w butelkach lub baniakach. W drugim ogonku ludzie stali do "detalicznej" wersji tegoż źródła, przy której można się było napić z jednorazowego kubeczka. Najdłuższa była trzecia kolejka, więc uznałyśmy, że prowadzi do najciekawszego miejsca, i stanęłyśmy na jej końcu.

Po ok. 90 minutach, przesunąwszy się o kilka metrów, postanowiłyśmy jednak sprawdzić, za czym ci ludzie stoją. Hehe. Stali, aby pokłonić się relikwiom Siergieja Radonieżskogo, założyciela klasztoru, i postawić świeczkę. Średniowieczna cerkiewka nie mogła pomieścić zgromadzonego tłumu, i o żadnym podziwianiu zatłoczonego wnętrza nie było mowy. Stwierdziłyśmy, że może niekoniecznie musimy w tym kulcie uczestniczyć i z ulgą opuściłyśmy kolejkę.

Szkoda jednak, że z licznych zabytków architektury tylko jeden (właśnie ten z długim ogonkiem) można było obejrzeć wewnątrz. We wszystkich pozstałych drzwi były otwarte. Te pierwsze. Za nimi można było kupić świece, ikony, książki. A dalej przejścia nie było...


Trochę faktów o mieście:

Pierwsze wioski w tym miejscu (70 km na północ od Moskwy) powstawały w XIV wieku wokół Troice-Siergiejewskiego klasztoru, założonego przez św. Siergija Radonieżskiego w 1337 roku. Mieszkańcy wiosek trudnili się rzeźbą w drewnie i produkcją zabawek (m.in. tu wytwarzano pierwsze matrioszki). Dziś w mieście, liczącym ok. 100 000 mieszkańców, działa jedyna w Rosji wyższa szkoła zabawkarstwa, a także muzeum zabawek z dość ciekawą kolekcją.

Trochę faktów o klasztorze:

Klasztor nosi tytuł ławry - czyli jest to jeden z największych męskich klasztorów, podlegający bezpośrednio patriarsze. W Rosji są tylko dwa takie klasztory, na Ukrainie - trzy. Pierwsze zabudowania klasztorne były drewniane, szybko stały się jednym z centrów prawosławnego życia religijnego i kulturalnego. Tu pisano ikony, prowadzono roczniki, przepisywano księgi. Tu powstał jeden z największych pomników piśmiennictwa ruskiego: Żywot Siergieja Radonieżskiego.
W okresie smuty ławra przez 16 miesięcy opierała się polsko-litewskim wojskom, dowodzonym przez Sapiehę i Lisowskiego. Tu ukrywał się też Piotr I podczas buntu strzelców, tu rozprawiono się z jego przeciwnikami i stąd, sprawując już pełnię władzy, wyjeżdżał do Moskwy.
Ławra była bardzo bogata: należało do niej wiele ziem, ok. 100 000 chłopów pańszyźnianych, było to też (i nadal jest) centrum pielgrzymek ze względu na znajdujące się tu liczne relikwie i cudowne obrazy. Nawet czasy sowieckie niezbyt zaszkodziły klasztorowi: co prawda mnichów wysiedlono, a pomieszczenia chciano przeznaczyć na przedszkola i szpitale, to jednak zdecydowano się w końcu zamienić klasztor na muzeum i dokonano jego gruntownej restauracji. Po czym... dwadzieścia lat po decyzji o sekularyzacji oddano część ławry Cerkwi Prawosławnej.

Klasztor stanowi zespół unikalnych zabytków: cerkwie z XV, XVI i XVII wieku, barokowa dzwonnica, XIX-wieczny budynek seminarium duchownego. Całość znajduje się na liście UNESCO.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz