wtorek, 8 września 2009

Zwienigorod



Moskwa nam się troszkę znudziła i postanowiliśmy (-liśmy, bo odwiedził nas Mąż, Ojciec i Zięć w jednej osobie) znów pojeździć sobie pociągiem. Wrzuciliśmy w wyszukiwarkę "co można zwiedzić w Podmoskowiu", szukaliśmy miasteczek położonych blisko stacji kolejowej i nie dalej, niż 100 km od stolycy. I żeby było w nich coś ciekawego. Padło na Zwienigorod, ze strony dla turystów wynikało, że tuż przy stacji jest śliczny majątek Wwiedienskoje, jeden z ładniejszych w całym obwodzie Moskiewskim. Chcieliśmy sobie mapę wydrukować, ale nie ma tak dobrze - GoogleMaps tak naprawdę obsługuje wyłącznie największe rosyjskie miasta. Stwierdziliśmy więc, że dobrzy ludzie pomogą.

Aaaale... ale charakterystyczne dla tego rejonu świata jest to, że osobnik pytany o drogę odpowiada "nie wiem" zanim jeszcze usłyszy pytanie i natychmiast ucieka. Za ósmym razem udało nam się ustalić, że w majątku Wwiedienskoje jest sanatorium i nikogo nawet do parku nie wpuszczają. Dziwne nam się to zdało, ale skoro już przyjechaliśmy, to może chociaż miasteczko obejrzymy. Akurat mikrobusik podjechał.

Miasto jak miasto. Przypominało nam Ciechanów albo inną "perłę Mazowsza" - cerkiew, niewysokie, zadbane centrum, na krańcach miasta bloki, a śródmieście tonie w zieleni i składa się głównie z drewnianych domków z niezbyt zadbanymi ogródkami. Psy wygrzewają się na słoneczku, pod płotami przemykają koty, gdzieś suszy się pranie... "Do Moskwy, do Moskwy" - zakrzyknął nagle Małżonek. Spojrzałam na niego ze zdziwieniem, a on tłumaczy: noo, "Trzy siostry", teraz je doskonale rozumiem...

I cóż się okazało? W miasteczku tym niejaki Anton Pawłowicz Czechow w 1884 roku pełnił obowiązki lekarza ziemskiego.

A poza tym odkryliśmy "Gorodok", czyli grodzisko z ziemnym wałem i najstarszą na moskiewskich ziemiach cerkwią, zbudowaną z rozkazu Jurija Dołgorukiego (to ten, który Moskwę założył). A odkrywając "Gorodok" zauważyliśmy coś, czego w przewodniku nie doczytaliśmy, a mianowicie dzwonnicę klasztoru Sawwo-Storożewskiego.

Klasztor zrobił na nas kolosalne wrażenie. W furcie można było wypożyczyć (za darmo) spódnicę-fartuch, coby zakryć nieprzyzwoite damskie dżinsy, i chustkę, do zakrycia równie nieprzyzwoitych włosów. Co ciekawe, na terenie klasztorów żeńskich te zasady nie są tak restrykcyjnie przestrzegane :) Monastyr pochodzi z tego samego okresu, co Troice-Siergiejewski, ale wydał nam się o wiele ciekawszy, stanowi też bardzo zwarty zespół architektoniczny. I nie ma tu aż tylu turystów...

A pod bramą klasztoru można tanio i dość smacznie zjeść w przybytku o mylącej nazwie "Cafe". Bo "Kafe" to wcale nie są kawiarnie, jak mnie całe życie oszukiwano :) To są barki z ciepłym jedzeniem, i deserów z dobrą kawą tam się raczej nie uświadczy. A kawiarnia to "kofiejnia"... ale o tym już kiedy indziej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz