poniedziałek, 30 listopada 2009

Inf. virusalis i radosne oczekiwanie

Zaczął się sezon na wirusy, a przecież Młoda dawno nie była chora. Młodziutka pani doktor po usłyszeniu organów w oskrzelach mojego dziecka bardziej stwierdziła niż spytała: macie nebulizator w domu i dacie sobie radę sami? - podsuwając druczek odmowy leczenia szpitalnego.

Jasne, że damy sobie radę, dajemy wirusowi jeszcze max dobę gorączki.
A w międzyczasie podejmujemy mocne postanowienia na okres Adwentu (ale nie zdradzę Wam mojego) i produkujemy następujące wyroby, kradnąc gałązki z okolicznego parku:



O wycieczce do Omska, która się omal nie omskła

Dlaczego się omal nie omskła, to nie będę pisała, bo to w końcu nieistotne. Dość, że po kontroli osobistej (m.in. przepuszczanie butów i odzieży wierzchniej przez sprawdzacz bagażu, a także upewnianie się, że na plecach wykrywacz metalu wykrywa sprzączki od stanika, a nie broń), i po zgubieniu w związku z licznymi przebierankami czapki i rękawiczek, szczęśliwie wylądowałam na lotnisku gdzieś na środku południowej Syberii. Zmierzono mi temperaturę urządzeniem przypominającym policyjny radar i wypuszczono przy bramie portu lotniczego.

Na szczęście było ciepło - zaledwie -2. Wcześniej zapowiadano trzaskające mrozy, więc nabyłam byłam skórzane buty z owczym futerkiem w środku, a już w Omsku - takież rękawiczki. Czapki nie udało mi się nabyć, ponieważ w jedynym modelu, który mi się podobał, wyglądałam jak strażnik przed pałacem Buckingham. Poza tym...
Poza tym na głównej ulicy Omska były sklepy Nike, Bennetona, Max Mary, Ecco i innych marek, które występują na każdej głównej ulicy każdego większego miasta, a nie było sklepów z odzieżą (i czapkami) "made in Russia".  No cóz, jak to ładnie ktoś ujął, "Россия производит хорошее впечатление, больше она ничего не производит" (w Rosji nie robi się niczego poza dobrym wrażeniem).

Samo miasto do bólu przypomina Kielce, Radom czy Bydgoszcz: deptak z XIX wiecznymi kamienicami, jeden czy dwa place, parę kościołów (w tym wypadku cerkwi), zapyziały dworzec PKS (w tym wypadku lotnisko, niczym się od takiego dworca nie różniące), parę godzin od stolicy (w tym wypadku samolotem). Jedyna różnica to GMT + 6, co stwarzało pewne problemy komunikacyjne. Oczywiście, to wszystko pamiętając o pewnej lokalnej specyfice, tzn. do Omska z Moskwy jest nie 200 km, jak do Kielc z Warszawy, a jakieś 2800, a samo miasto liczy sobie nie 250 tyś. mieszkańców, a o milion więcej (czego, NB, wcale po nim nie widać).

Omsk został założony w 1716 roku, a dokładniej - wtedy wybudowano twierdzę na malowniczym cyplu w miejscu, gdzie rzeka Ob łączy się z Irtyszem. Kilkadziesiąt lat później otrzymał prawa miejskie, a prawdziwy rozkwit przeżywał po zbudowaniu kolei transsyberyjskiej. W czasie pierwszej wojny światowej był siedzibą "białego" rządu Kołczaka, a w czasie drugiej przeniesiono tu fabryki produkujące na potrzeby wojska - i tak już zostało, w związku z czym przez parę lat miasto było "zamknięte", czyli tajne/poufne. Teraz już nie jest :) Mają tu filharmonię, teatr muzyczny, teatr dramatyczny, uniwersytet, ASP i parę innych uczelni.

A w ogóle to miałam szczęście, bo średnia temperatura listopada wynosi tu - 11,5 stopnia...

niedziela, 22 listopada 2009

Mamo, dlaczego my tak rzadko...

... chodzimy do teatru? Zapytało moje dziecko. Nieco się zdziwiłam, ale postanowiłam uwzględnić dziecięcą prośbę w planowaniu weekendu. Tym razem zgłębiałyśmy "Tajemnicę starej szafy", czyli Opowieści z Narnii. Ponieważ bilety kupowałam zaledwie 5 dni przed spektaklem, miałyśmy naprawdę podłe miejsca. Może to i dobrze, bo dziecko zostało ugryzione przez wrednego chochlika, wobec czego zachowywało się paskudnie - a żeby wleźć do mamy na kolana (a wleźć było trzeba, bo inaczej nie widać było sceny) to trzeba było mamę przeprosić. Być może wkrótce znów pójdziemy do cyrku, albo do teatru kukiełkowego, albo do teatru cieni - bardzo ciekawy teatr podobno...

Miejsca miałyśmy podłe, ale... kosztowały zaledwie 100 rubli, czyli dwukrotnie mniej niż obcięcie grzywki, albo tyle, co dwie litrowe butelki pepsi, albo 4 przejazdy metrem. W jakim jeszcze mieście na świecie kultura wysoka jest tak tania, jak tu??

czwartek, 19 listopada 2009

Wakacje




Bury listopad to najlepsza pora na myślenie o wakacjach. Od lat nie mogłam wziąć urlopu wtedy, kiedy mnie się podobało - teraz mam taką możliwość. No i... co tu zrobić z takim szczęściem? Czy mam wykorzystać długą wizę i obejrzeć wszystkie miejsca, które inaczej obejrzeć jest trudno, na przykład góry Ałtaju?
A może pojechać na wymarzoną wycieczkę w miejsce, w którym jest ciepło i NIC nie trzeba robić?
Albo po prostu pomieszkać troszkę we własnym domu, Młodą sprzedając stęsknionym dziadkom?
W zakończonym właśnie głosowaniu sugerujecie pierwszą opcję. Mówiąc szczerze, jest ona i moim planom bliska. Ciekawe, co uda  się wykombinować?


Wszystkie zdjęcia pochodzą z www.wikipedia.org i można je wykorzystywać na podstawie licencji  http://www.gnu.org/copyleft/fdl.html w wersji 1.2 lub nowszej.

poniedziałek, 16 listopada 2009

Prognoza pogody

Prognoza pogody na najbliższe pół roku: mokra ścierka, ewentualnie śnieg z deszczem, przerwa na mróz i znów mokra ścierka. Mer Moskwy planuje bombardowanie chmur z samolotów. Udaje mu się to zwykle 9 maja i w pierwszy weekend września. O ile dobrze pamiętam, w pierwszą wrześniową sobotę było piękne słoneczko, ale już następnego dnia lało, chociaż święto miasto trwało nadal. Metereolodzy zresztą twierdzą, że śniegowe chmury są inne niż deszczowe i tlenek srebra (czy co tam jest w samolotach) na nie nie działa.


Chmury nadal leżą na ziemi. Drzewa pokryte są czymś białym, co wygląda jak śnieg albo szadź, ale chodniki zalega topniejąca szarobura breja. Weekend spędziliśmy w domu, nie wysuwając z niego nosa.

Ble.

niedziela, 8 listopada 2009

Nuisance

Każdy kraj ma specyficzne dla siebie drobnostki, które obcokrajowcom utrudniają nieco życie, dopóki się do tego nie przyzwyczają. Niektóre wydają się wręcz śmieszne. W Moskwie...

w Moskwie nie można kupić karty sim (pre-paid) bez dokumentu. Nie nadaje się do tego prawo jazdy, niezbyt mile widziany jest paszport. Ale mogłam użyć do tego celu polskiego dowodu osobistego, choć nie jesteśmy w strefie Schengen :) Nie istnieje też instytucja cyrografu. Można, oczywiście, zawrzeć umowę na świadczenie usług telekomunikacyjnych, ale nie dostaniemy do niej telefonu za 10 rubli...

nie można również kupić tu czystego spirytusu. Wódka potrafi być tańsza od kefiru, ale 95% nie utrafisz nawet w aptece. Chyba, że salicylowy.

nie mają tu soli fizjologicznej w jednorazowych pojemniczkach. Tylko w takich dużych butelkach szklanych, do których są potrzebne dwie igły. Ale za to antybiotyki i hormonalne środki antykoncepcyjne są bez recepty.

Wkurzające? Troszkę. Ale idzie wytrzymać :)

sobota, 7 listopada 2009

Mokra ścierka

Kiedy byliście mali, byliście grzeczni? Nie zawsze? A zdarzyło wam się dostać od matki w kuchni ścierką po łapach? Taką morką i zimną?
No to wiecie, jaka jest teraz pogoda. Wczoraj szalała śnieżyca i można było lepić bałwany, a dziś odwilż, 2 stopnie, chmury leżą wprost na ziemi i wilgoć przejmuje do szpiku kości.  Ale jest wolne, a w wolne nie siedzi się w domu, nawet wtedy, kiedy przyjechał tatuś. Tak, tatuś przyjechał i nawet zostaje na dłużej. A na razie się musi wyspać, więc łaziłyśmy po mieście jak zwykle we dwie.
I wyłaziłyśmy kolejne oblicze Moskwy.
Moskwa Suwalska.

Suwałki to sympatyczna ulicówka z deptakiem Marii Konopnickiej. A Moskwa "Suwalska" leży wzdłuż Marosiejki, żywcem jakby z niewielkiego miasta z Kresów przeniesionej. Uliczka jest wygięta w łuk, zaopatrzona w kilka cerkwi, które są tu najwyższymi budynkami, i składa się z piętrowych kamieniczek, niezbyt zdobnych, mieszczących kawiarnie, restauracje (m.in. czeską piwiarnię), butiki, sklepy z prezentami i inne takie, których byśmy w miasteczku-ulicówce oczekiwali. Środkiem jeżdżą niebieskie trolejbusy, a przystanki nie mają wiat, tylko tabliczkę na trolejbusowej trakcji :)
I w ogóle - tu są klymaty. I ta morka ścierka...

Oskrzela twórcze

Jak wie każda matka, przebywanie w domu ze zdrowiejącym dzieckiem jest męczące. Dziecko z gorączką to pikuś, z dzieckiem z gorączką matka się nie nudzi, bo się martwi i w kółko gorączkę zbija, a dziecko się nie nudzi, bo śpi i siły nie ma broić. Problem powstaje wtedy, kiedy dziecko nie ma gorączki wysokiej albo nie ma w ogóle, a w chałupie siedzieć musi. Niech będzie przeklęty lakier do podłóg, wywołujący zapalenia oskrzeli! (na zdjęciach lakier obrazowany jest przez wymienianą właśnie w ramach generalnego remontu kuchenkę, która już zawsze kojarzyć mi się będzie z Augmentinem).

Matka dokonywała wszelkich czynów sugerowanych na e-mamie i wynikających z matczynego doświadczenia: piekła ciasteczka, rysowała, uczyła literek i budowała z klocków. Matka oglądała "Było sobie życie" i Franklina, i Tomka, i wszystko to, czego matki nie cierpią oglądać, a muszą, bo np. chcą prasować i trzymać pałające chęcią pomocy dziecko z daleka od żelazka.

Matka poświęciła też prześcieradło na przebranie ducha w Halloween, a także przeszukała pobliskie sklepy na okoliczność dyni, której nie było. Były za to arbuzy. I melony. Uznałam, że ten ostatni się nada, więc za oknem stoi Mr Melon, a nie Mr Pumpkin. Za oknem, bo po dobie zaczął śmierdzieć niemiłosiernie.

Ale matce skończyły się pomysły. Na szczęście pierwszego listopada spadł śnieg i matka uznała, że nastała zima. Czyli zbliża się Boże Narodzenie. Czyli można robić choinki z makaronu, bombki de coupage i aniołki z masy solnej. Efekt jak niżej.


Oceanarium

...w Moskwie na razie wygląda tak:









Podobno będzie największe w tej części Europy, będzie miało kilka stref klimatycznych, hotel, centrum biznesowe, akwarium o głębokości 12,5 metra... Tu można o nim przeczytać.


A my byłyśmy w czymś, co też nazywa się oceanarium. A tak naprawdę to duuuuuży sklep akwarystyczny, za wejście do którego zdzierają równowartość 30 pln od dorosłego i 20 pln od dzieciaka. Zobaczyć w nim można parędziesiąt rybek Nemo (anemonowych), trochę rozgwiazd i takiego morskiego zielska, co to nie wiadomo, czy to przedstawiciel flory, czy fauny (macki ma i się rusza), i koniki morskie, i szkielecika z piraniami. I coś, co nosi szumną nazwę "Batyskafu", a tak naprawdę jest ośmiokątną niewielką salą z okienkami, za którymi pływają niewielkie rekiny. Młodej się nawet spodobało. A mnie nie.
Zdjęć robić nie wolno, więc bezczelnie ściągnęłam to zamieszczone tutaj z http://www.aquatis.ru/exkurs/photo.php

To co mi się podobało - zaraz za rogiem - to było muzeum lalek. Ale Młoda nie dała się tam zaciągnąć... Mam nadzieję, że przyjedzie do mnie w gości jakaś kobita i ją tam zabiorę. A dzieć zostanie z tatusiem.

wtorek, 3 listopada 2009

Droga

jest Moskwa.

Takie małe porównanie (podam ceny w pln, dla lepszego zilustrowania, a obok są ceny w Warszawie):

pobranie krwi:             26 pln         bezpłatnie
morfologia:                  63 pln         20 pln

lek osłonowy do antybiotyku: 68 pln     9 pln
obcięcie grzywki:         20 pln         5 pln

To średnio drastyczne przykłady...

niedziela, 1 listopada 2009

Wielka Przyjemność

Miałam polemizować znów z zaprzyjaźnionym blogiem, i nawet zrobiłam zdjęcia odpowiednich kuchenek...
Zresztą, efektem ubocznym wymiany kuchenek i generalnych remontów w moim bloku był ostry atak astmy u mojego dziecka, a następnie zapalenie oskrzeli. Miałyśmy więc przyjemność bliższego zapoznania się z tutejszą prywatną służbą zdrowia. Jest niezła :) Poza tym, że w rejestracji pani się pomerdały badania i zamiast spirometrii wykonano nam test helic...

Jako że nasze zapalenie oskrzeli nie jest zaraźliwe, postanowiłyśmy ostatni dzień przed wizytą kontrolną spędzić przyjemnie. Udałyśmy się więc najpierw do kościoła na polską mszę (nie, nie było dzikich tłumów, tu chyba nigdy nie ma dzikich tłumów i są miejsca w ławkach w nawie głównej), a potem do pobliskiego kina "Barrikady". I co się okazało? Trafiłyśmy do najstarszego kina w Moskwie, które otwarte zostało w 1907 roku i nosiło wtedy nazwę Grand Plaisir. W czasach ZSRR odbywały się tam dziecięce festiwale filmowe i mieściło się muzeum lalek służących do animacji. I... kino prawie nic się nie zmieniło. Budynek to perełka modernizmu, w środku niewielki bufet i kameralna sala kinowa, sztuk 1. Poczułam się jak w kinie studyjnym w rodzinnym mieście. Miło było :)

Miałyśmy iść na "Odlot", ale okazało się, że dawno przestali to grać w Moskwie. Więc trafiłyśmy na "Klopsiki i inne zjawiska atmosferyczne". I wszystko byłoby OK, gdyby nie zwiastun "2012", podczas którego trzeba było Młodej zasłaniać oczy. Ale w PL też ciekawie dobierają zwiastuny...