piątek, 8 stycznia 2010

Trietiakowka

Długo nie mogłam się zdecydować na zwiedzenie tej galerii. Młodej nie ma z kim zostawić, bo tata wiecznie w pracy, a jakoś nie mogłam sobie wyobrazić niespełna pięciolatki wśród kolekcji obrazów. Miałam jednak wolne, koleżanka poskarżyła się, że nie ma z kim iść i... machnęłam ręką. A co tam, co najwyżej wyjdziemy wcześniej - koleżanka dzieciata, więc zrozumie.

Nie zawiodłam się. Ci z was, którzy uczyli się rosyjskiego, albo mieli lekcje w sali od rosyjskiego kiedyś z pewnością pamiętają niedźwiadków w lesie, dzieci, ciągnące sanki z wielką beczką pełną wody, czy "trzech bohaterów". Nie wiem, dlaczego, nie wiem, kiedy to wszystko widziałam, ale miałam wrażenie, że ZNAM wszystkie - prawie wszystkie obrazy, których oryginały miałam okazję właśnie podziwiać.

Młoda była idealna. Fakt, trzeba ją było targać na barana, ale pytała: a jak się ten obraz nazywa? a czy to prawda, że namalował go ten sam malarz, co ten obraz obok? Mama, a ten las to chyba ten sam człowiek namalował, prawda? Najbardziej podobały jej się sceny batalistyczne :P

Byłyśmy w Trietiakowce tuż po otwarciu. Kiedy wychodziłyśmy 2,5 godziny później, kolejka wyglądała tak:



Wszyscy mają wolne (święta) i spędzają ten czas nie tylko przed telewizorem.... Przed Narodowym w Warszawie taka kolejka była tylko w czasie wystawy impresjonistów..

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz