Zastanawialiśmy się, czy pojechać na wycieczkę, kiedy pozbędziemy się dziecka (dzieć ma być wywieziony do PL), czy jednak zabrać ją ze sobą. Postanowiliśmy, że powinna rozstrzygnąć to sama.
- Młoda, chcesz jechać całą noc pociągiem, a potem spać w hotelu?
- No jasne! - odparła Młoda z błyskiem w oku.
To nam się tutaj podoba - generalnie większość wycieczek można zamienić na tak miłe naszej kieszeni "jednodniówki" - noc w pociągu, dzień zwiedzania, i powrót w pociągu. Jeśli się weźmie pod uwagę koszty noclegów w Rosji, to bilet (na tej trasie ok. 3000 rubli - 300 pln) wcale nie wydaje się taki drogi...
Zwłaszcza, że...
Ale od początku.
Śpiesząc na pociąg utknęliśmy w korku. Byłam nieprzejednana i wyciągnęłam rodzinę z domu o bardzo przyzwoitej porze. Miałam wyliczony co do minuty czas potrzebny na dotarcie do dworca i tzw. czynnik ludzki (mamo, siku! kochanie, czy zamknęliśmy okna - muszę to sprawdzić! poczekaj, kupię jeszcze gazetę na drogę! woda, woda, potrzebujemy duuuużo wody!). Nie przewidziałam jednak, że problematyczne będzie... opuszczenie metra. Staliśmy w ciżbie dobre 10 minut, nim udało się nam wejść na schody ruchome i wyjechać na poziom pociągów dalegobieżnych.
Sympatyczna prowodnica sprawdziła, czy dane na biletach zgadzają się z danymi paszportowymi i wpuściła nas do przedziału.
I tu po raz pierwszy opadły nam szczęki. Przedział był tak ze dwa razy ładniejszy od tego, do czego przywykliśmy w Polonezie, o Ost-Weście nie wspominając. Na stole leżały gazetki - specjalny miesięcznik kolejowy, taki jak dają w Intercity, i zestaw prasy codziennej. Poza tym leżały zestawy śniadaniowe i pyszniły się butelki wody mineralnej.
Chwilę później rozległo się donośne "Proszę odprowadzających o opuszczenie wagonu!", pociąg ruszył i włączyła się klima. 22 stopnie było na tyle przyjemne, że trzeba było zdjąć z góry kołderki, odłożone tam w przekonaniu, że w takim upale nam się nie przydadzą.
Następnie prowodnica przyszła pozabierać nam miejscówki, i szczęki opadły nam po raz drugi. Zabierając kupony wręczała nam mianowicie zestawy podróżne, zawierające mydło, szczoteczkę do zębów, pastę, łyżkę do butów i papucie - rzecz nie do pogardzenia zwłaszcza w przypadku młodszej młodzieży, kursującej bez przerwy na korytarz.
Trzecia wizyta prowodnicy sprawiła, że szczęk nie zbieraliśmy już z podłogi. Przyniosła nam... obiad. Ziemniaczki z gulaszem w towarzystwie zielonego groszku i surówki z kapusty. A później jeszcze wrzątek w charakterystycznych szklankach z rżniętego szkła i koszyczkach z napisem RŻD.
Byliśmy pod wrażeniem.
Pociąg powrotny był tańszy - o 500 rubli od pyska. Dlaczego? Bo wagon, w którym jechaliśmy, był trochę starszy i nie miał biotoalety, tylko normalnie, jak w naszych pośpiesznych, siusiało się na tory. Reszta - czyli prowodnica, papucie i obiad - były bez zmian.