środa, 28 lipca 2010

Smog

Duszę się, i to wcale nie jest zabawne. Oczy  mi łzawią, salbutamol musi leżeć pod ręką, okna muszą być zamknięte (na zewnątrz, jak zwykle, grubo ponad 30 stopni). Młodą wywiozłam dosłownie w ostatniej chwili. W domu mam gustowne zasłonki z mokrej bielizny pościelowej, co godzinę polewanej wodą (na jedno prześcieradło idzie mniej-więcej litr), w pracy naprawili nam wentylację, ale ona nie ma funkcji czyszczenia powietrza...
Wyobraźcie sobie, że przez 24 godziny na dobę przebywacie w gęstym dymie z ogniska.
Fajnie, co?
Wieczorem wrzucę fotkę, którą znajomi zrobili ze swojego dachu. 27 lipca, o godz. 14. Niebo było bezchmurne, temperatura ok. 35 stopni Celcjusza.

wtorek, 27 lipca 2010

Tak to to, tak to to, tak to to...

Podróż pociągiem - zwłaszcza bezdzietna podróż pociągiem - ma w sobie coś z rytuału przejścia. 24 godziny lektury feminizujących czasopism, SDM w słuchawkach i ciasta z jabłkami. Leżakowanie przedwakacyjne.

Wywiozłam dziecię z gorącej, dusznej, zadymionej Moskwy do chłodnej (przynajmniej przez chwilę) PL, gdzie wszystko ma właściwe proporcje. Zdążyłyśmy się przesiąść w Warszawie na IC do punktu docelowego, mimo zgoła nieoczekiwanych zmian w rozkładzie jazdy. Miałam 4 minuty, dziecko, plecak, walizeczkę lotniczą i fotelik samochodowy, ale udało się, nie bez pomocy genialnej Babci, która z roku na rok wydaje się coraz... młodsza?
Wzięłam udział w wyjątkowo sympatycznej ceremonii i odprawiono mnie w drogę powrotną w odpowiedniej obstawie, gdyż miałam wizję pustego pociągu i bezdomnych na dworcu w Katowicach, który nawet w dzień nie należy do przyjemnych - a miałam tam spędzić godzinę nad ranem. Ale moje obawy były nieuzasadnione. Pociąg był pełen studentów i niestudentów, grających w karty na korytarzu (bo w przedziałach brakowało miejsc) i śpiewających radośnie, a katowickie perony bladym świtem tętniły życiem: nad morze jechała kolonia, do Częstochowy jechała pielgrzymka, do Terespola cała wycieczka babć z tobołkami. Było ciepło, mgliście i surrealistycznie.

Z weekendu zostały mi w pamięci tylko klatki. Peron Dworca Wschodniego. Niegrzeczna (nie moja) dziewczynka, pukająca w szybę przedziału. Alabastrowe aniołki, tynk skuty do muru i drewniane kręcone schody w poniemieckiej kamienicy. Paschał i zabytkowa chrzcielnica. Poczucie zawieszenia w czasie w czeskim przedziale sypialnym, który wyglądał identycznie, jak 30 lat temu. Szum deszczu w Brześciu.

piątek, 23 lipca 2010

Cyrk - podejście trzecie i udane

Moskwa ma co najmniej trzy cyrki stacjonarne. Pierwszy - na Cwietnom Bulwarie, cyrk kultowego Nikulina, w pięknym starym budynku - instytucja całkowicie prywatna. Drugi - też prywatny, cyrk tańczących fontann Akwamarin, nie ma własnego lokum i wynajmuje zwykle sale koncertowe. I trzeci, Wielki Cyrk Moskiewski. Mieści się w ciekawym pod względem architektonicznym okrąglaku, chyba z lat sześćdziesiątych, z błyszczącą aluminiowo elewacją. Między metrem i cyrkiem jest fontanna, specyficzna, bo wytwarzająca mgiełkę zamiast strumyczków wody, śliczne kwietniki i wesołe miasteczko.

Samo przedstawienie, mimo pewnych dłużyzn, poraża rozmachem. Po pierwsze, jest całe mnóstwo zwierząt: leopard, kangury, niedźwiedzie, psy, koty, małpka, krokodyle, osiołki, a nawet... ale to zostawię na koniec. Po drugie, zwierzęta te są doskonale wytresowane i błyskawicznie wbiegają na scenę i z niej zbiegają - nie byłam w stanie policzyć kotów i pudli i miśków. Nie wyglądają też na maltretowane...
Do tego jest oczywiście duża orkiestra w specjalnej loży, i w osobnej loży DJ, i siłacze, i gimnaści (cudowna drużyna straży pożarnej...), i zespół baletowy i... 
i odpowiednio wysokie ceny lodów, napojów, popcornu i innych przyjemności :)
Po dwóch godzinach byliśmy już wszyscy troszkę zmęczeni, zwłaszcza Młoda, dla której wyjście w zwykły dzień, po przedszkolu, z perspektywą porannego wstawania było jednak dość trudne. Ale końcówka sprawiła, że nie chciało się stamtąd wychodzić.
Po pierwsze, kiedy publiczność zachwycała się akrobacjami na linie pod samą kopułą, arena zamieniła się... w basen. A kiedy już clown wpadł do wody i wrzucił do niej swojego ratownika "z widowni", i kiedy ich w końcu wyłowiono...
- Lew morski! - zakrzyknęło moje dziecko. Zdębiałam, bo osobiście uchatki od foki nie odróżniam, a dziecko mi tłumaczy, że przecież widzieliśmy lwy morskie w delfinarium, i że tamten lew miał na imię jakoś tam, i co on wtedy robił. Uchatka cyrkowa podrzucała piłeczki, tańczyła, skakała do basenu ze słupka, biła sobie brawo płetą ogonową i w ogóle była przesłodka.
A później... na arenie włączyły się fontanny, wyszli wszyscy artyści, przestrzeń pod kopułą przecinały różnokolorowe wiązki laserowe, tworząc świetlne płaszczyzny w srebrzystej mgiełce, rozpylonej w powietrzu, i nie wiadomo skąd pojawiły się tysiące baniek mydlanych... Patrzyliśmy jak urzeczeni, a brawa długo nie milkły....

Jednakowoż, gdyby jakiś turysta mógł pójść do jednego tylko z moskiewskich cyrków - radziłabym Cwietnoj Bulwar. Tamtejsza atmosfera - zupełnie inna, może bardziej domowa, bo cyrk nieco mniejszy i znacznie starszy - bardziej mi odpowiadała...

A, nie napisałam, dlaczego trzecie podejście. To najdroższy cyrk w moim życiu, bo bilety kupowałam trzykrotnie. Raz zapomniałam, kiedy jest przedstawienie, i przypomniało mi się już PO nim. Drugi raz musiałam nagle i pilnie iść do pracy (w niedzielę!) i nie było zmiłuj. W końcu się udało :) 

wtorek, 20 lipca 2010

Spieszmy się kochać Rosjan...

Facetów jest generalnie mniej niż kobiet, a w Rosji w szczególności. Tym, m.in., tłumaczyć można niezrozumiałą miłość do niewygodnych butów (no nie mogę zejść z tego tematu). Zwłaszcza, że w pewnym wieku faceci tu po prostu wymierają, dlatego po 60-tce panie mogą sobie pozwolić na wygląd babci - nie mają już dla kogo się stroić.
W Rosji jest najwięcej emerytek na świecie: średnia długość życia kobiet wynosi 72 lata, a z pracą pożegnać się można dobrowolnie już w wieku 55 lat. Za to emerytów jest bardzo mało: zwykle rok przed emeryturą  (tuż przed 60-tką) panów trafia szlag. Problem powstałej nierówności społecznej władze zamierzają rozwiązać, przenosząc wiek emerytalny jeszcze bardziej poza średnią długość życia (odpowiednio 60 i 65).
Owodwiała emerytka zwykle przechodzi na etat babci, czemu sprzyja permanenty brak powierzchni mieszkaniowej (czyli wnuki i ich rodzice mieszkają w babcinej chruszczowce). Babciowanie nie jest zbyt wyczerpujące, jako że bardzo mało kto ma więcej, niż dwoje dzieci (do tego stopnia mało, że rodziny z trójeczką nie są uwzględniane w badaniach marketingowych).

Skoro już o badaniach marketingowych mowa: wg jednego z nich ceny większości artykułów dziecięcych w Moskwie są o 1/3 wyższe, niż gdzie indziej, o Polsce nie wspominając. Jak ktoś ma zamiar z dzieciakiem się tu przeprowadzić, niech prosi swoje babcie-emerytki o dostawy z prowincji :)

piątek, 16 lipca 2010

Lokomotywa

Z "Lokomotywy" na dziś pasuje głównie "uff, jak gorąco" i jeszcze charakterystyczny zapach dymu wymieszanego z parą. O godzinie 7.50 temperatura na zewnątrz wynosiła 30 stopni Celcjusza. Z mojego wysokiego piętra rozpościera sie widok na miasto, osnute szarobrązową mgiełką - to smog wymieszany z dymem torfowisk, płonących 100 km od Moskwy.
Klimatyzację w pracy trafił szlag. 
Mnie też niedługo trafi.

Dla pocieszenia: znalazłam ostatnio sklep, w którym Moskwianki kupują swoje buty. O, taki:


Największe wrażenie zrobiły na mnie lateksowe kozaki do połowy uda (albo i wyżej), różowe ze złotymi serduszkami. Myślałam, że się je sprzedaje tylko w sex-shopach.

wtorek, 13 lipca 2010

I po świętach

Czuję się samotna i opuszczona.
Jedyna osoba dobrowolnie i bez ponaglania zmywająca naczynia poleciała była do PL po tygodniowym umilaniu mi życia :(

Może miała dość upałów?
Bo było tak, jak na załączonym obrazku.
GORĄCO.

A my przegoniliśmy gościa po moskwiewskich "must see". Jeśli ktoś ma jakieś pomysły, dopisujcie dla kolejnych odważnych.

1. Arbat (wejście ze strony metra Smolenskaja), dalej kawałeczek Nowego Arbatu i do Kremla i Plac Czerwony nocą
2. WDNH, a wieczorem Worobiowy Gory i stateczkiem po Moskwie do KitajGoroda
3. Trietiakowka i okolice do połażenia, a wieczorem Kołomienskoje, i jeszcze zdążyliśmy na Pokłonkę, zanim wyłączono fontanny
4. Plac Teatralny, GUM, Plac Czerwony, Sobor Wasyla Błogosławionego, Lenin, sobory Kremlowskie, Sad Aleksandrowski, wieczorem Caricyno
5. wycieczka za Moskwę (nam się spodobał Zwienigorod i tam pojechaliśmy)
6. pamiątki na Izmajłowie, wieczorem włóczęga po Twierskoj (ze sklepem Jelisejewskim), Kamiergierskij Perieułok, Kuznieckij Most, zaułkami do Marosiejki, rundka dookoła Kremla i na drugą stronę rzeki po ładne fotki.

Wycieczki dobieraliśmy tak, żeby nie trzeba było daleko chodzić od/do metra. Nie udało nam się wejść do Orużejnoj Pałaty mimo trzykrotnych prób w różne dni i o różnych godzinach - bilety kończyły się 3 do 5 minut po rozpoczęciu ich sprzedaży. Izmajłowo świeciło pustkami i nie było tam żadnego wyboru!!!! No i na pewno zapamiętamy pewne pachnące nawozem pole kukurydzy....

Z serii tips&trics: w okolicach Kremla w sobotę przewalały się hordy turystów, kolejka do makdonalda miała zakręcony ogonek... a w podziemnym klimatyzowanym centrum handlowym Ochotnyj Riad ogródek restauracyjny (kuchnia rosyjska, środkowoazjatycka, europejska, bardzo przystępne ceny) świecił pustkami...

poniedziałek, 12 lipca 2010

Wołga 2

Kazań, poza tym, że jest ładny sam w sobie, to jeszcze ma rzeki. Śmieszny jest z tymi rzekami, bo jest do nich odwrócony tyłem. Jedna z nich to Kazanka, zamiast mostów są przez nią groble (a Kazanka to nie jakaś maleńka rzeczułka, na wysokości kazańskiego kremla jest szeroka co najmniej jak Wisła w Krakowie). O ile Kazanka zdaje się odgrywać jakąś rolę w życiu miasta (są na niej plaże, jest nad nią wielkie wesołe miasteczko, kreml na nią wychodzi), to Wołga płynie sobie za torami kolejowymi i nikt się nią specjalnie nie przejmuje. W każdym razie w centrum.
Tak naprawdę Kazań jest potężnym portem rzecznym, w którym cumują wielopokładowe białe olbrzymy, wielkości średniego bloku, i barki z piaskiem i co tam jeszcze barkami się przewozi, i mnóstwo większych i mniejszych statków, stateczków i łódek. I Wołga w tym miejscu jest przeogromna. Dość powiedzieć, że dwugodzinna wycieczka, którą sobie zafundowaliśmy, polegała na przepłynięciu z jednego brzegu na drugi i z powrotem, i to wcale nie było żółwie tempo.


Kiedy będę stara i bogata, zafunduje sobie dwie rzeczy. Jedna to będzie spływ z Petersburga do Astrachania, ze zwiedzaniem wszystkich miast po drodze (podobny spływ Petersburg-Moskwa trwa około tygodnia i nie kosztuje wcale tak dużo, żebym od tak od razu musiała być bogata, więc może któryś urlop tak spędzę). 
Druga to będzie podróż koleją transsyberyjską z zatrzymywaniem się na co większych stacjach. Tu już muszę być dość bogata, bo przedział z łazienką (tak, rosyjskie koleje żelazne mają takie luksusy) już trochę kosztuje... No i potrwa to zdecydowanie dłużej.

piątek, 9 lipca 2010

Tam warto pojechać

Jeśli się było w Moskwie i Sankt Petersburgu, i chciałoby się zobaczyć jeszcze jakieś miasto w Rosji - to należy pojechać do Kazania. Tak mniej-więcej zaczyna się rozdział o Kazaniu w przewodniku Pascala. NB bardzo porządny przewodnik i gorąco go polecam - co prawda podawane w nim ceny trzeba zwykle mnożyć przez dwa, ale pozostałe informacje są dokładne, a sam tekst napisany z wielką sympatią i pewnym dystansem do opisywanej rzeczywistości.

A Kazań - jest śliczny. Nad miastem góruje wspaniały kreml (kreml - to twierdza miejska, jest - albo była - w każdym starym mieście w Rosji), a na kremlu - przepiękny meczet i ciekawa cerkiew. Cerkiew jest stara, a obok stoi krzywa wieża, z której podobno jakaś księżniczka skakała... Meczet jest nówka sztuka, ze specjalną galerią dla turystów, i z fartuszkami dla tych, którzy przyszli w krótkich spodenkach. I z chustkami na głowę dla tych, co nie mają własnej, i z ochraniaczami na buty, bo świątynia jest wyłożona dywanami - a muzułmanie w ogóle wchodzą boso. A w podziemiach jest niewielkie i sympatyczne muzeum Islamu, z bardzo życiowymi fragmentami Koranu, jako żywo przypominającymi Dekalog, tylko bardziej konkretnymi. W meczecie byłam pierwszy raz w życiu i odniosłam wrażenie (przynajmniej w tym konkretnym przypadku), że - jeśli chodzi o wystrój i architekturę świątyni - to różnica między meczetem i cerkwią jest mniejsza, niż między cerkwią i kościołem katolickim... Ale - zaznaczam - nie znam się i może mi się tylko tak wydaje.

Poza kremlem też jest sporo meczetów - tak, jak w polskich miastach widać wieże kościołów, tu są bardzo podobne wieże minaretów - tylko zamiast krzyży mają półksiężyce na czubkach. Muzułmanki chodzą pięknie - i, wbrew pozorom, bardzo seksownie - ubrane, i na każdym rogu można kupić wspaniałą chustę, często wykończoną bogatą koronką, która, przy umiejętnym zamotaniu na głowie, osłania czoło.
Małżonek stwierdził, że to bardzo europejskie miasto - i rzeczywiście, jest niezwykle zadbane: wszędzie fontanny, cudna mała architektura, szczegóły i szczególiki - zwłaszcza na deptaku, czyli na ul. Baumana. Tam dają też dobre jedzenie na każdą kieszeń - polecamy szczególnie wspaniałą turecką restaurację,  gdzie jedliśmy wyśmienity szaszłyk jagnięcy, ale i niskobudżetowy Domek Herbaciany jest fajny.

Wrażenie psuła jedynie susza - w tej chwili w Tatarstanie ogłoszony jest stan klęski żywiołowej. Żal było patrzeć na zwiędłe liście na drzewach i spaloną słońcem trawę...

środa, 7 lipca 2010

Znów będą wakacje :)

Pamiętacie, jak w pochmurny jesienny dzień zamieściłam małą ankietę dotyczącą tego, gdzie spędzić urlop? Do wyboru miałam PL ze względu na kontakt wnuczkowo-dziadkowy, ciepłe kraje albo zakątki Rosji. Oznajmniam wszem i wobec, że jestem GENIALNA (samokrytyki dokonam we wrześniu, jak już będzie po wszystkim). Udało mi się bowiem połączyć wszystkie elementy tak, żeby wilki były syte, owce całe, i wszyscy zadowoleni.
Otóż Młoda zostaje wysłana do dziadków i babć sama. A potem wraca. Rozpoczyna rok szkolny i bezczelnie zabieramy ją na dwa tygodnie września nad morze. Ciepłe. Czarne. I jednocześnie rosyjskie. Znaczy, wybrzeże będzie rosyjskie :) Mieszkać będziemy w granicach administracyjnych Soczi (najbliższa zimowa Olimpiada), tam, gdzie góry Kaukazu łączą się z morską falą. I tam są palmy i liberalizm. I mam już bilety na samolot i rezerwację hotelu, i nawet buty neopronowe zamówiłam na Allegro, i nie mogę się doczekać września.

Kiedy wspominam o tym znajomym Rosjanom, patrzą na mnie z politowaniem, mówiąc, że za te same pieniądze mogę mieć pełną obsługę i czuć się zagramaniczną turystką w Bułgarii albo Turcji. Ale... ale ja i tak jestem zagramaniczną turystką, a do Bułgarii ani Turcji nie potrzebuję wizy, więc mogę je odwiedzić kiedy indziej.

Zdjęcie skradzione z http://letosochi.ru.

wtorek, 6 lipca 2010

Jadą jadą goście

A właściwie nie jadą. Jedzie. Jedna sztuka. I to nie wiemy na 100%, choć przylatuje podobno jutro. Nic to, sztuka się określi, a my przyzwyczajeni jesteśmy. A notka wcale nie jest o tej ze wszech miar przykładnej istocie, tylko o pozostałych, które NIE dojechały.

Kiedy pakowałam się do Moskwy, rozdzwaniały się telefony. Wszystkie. Oooo, podobno jedziesz do Moskwy, a odwiedzę Cię! A przyjadę! A zrobisz mi zaproszenie? A będziesz miała gdzie mnie przenocować? No to na kiedy się umawiamy? Kolejka robiła się dłuuuuga i musiałam wprowadzić zapisy.

Z zapisami na wyjazd do Moskwy zrobiło się jak z zapisami na operacje w polskiej służbie zdrowia: nagle okazuje się, że nie czeka się rok, tylko 6 miesięcy, bo ludzie wyparowali. Kiedy rozesłałam wici, że czekam na dane do zaproszenia (numery paszportów i te sprawy) okazało się, że połowa ludzi, przyzwyczajona do podróżowania przez UE na dowodzie, paszportów nie posiada. A połowa z posiadającej połowy przyśle dane z całą pewnością. Kiedyś.

Oficjalną wydawalnię zaproszeń zwizytowałam w efekcie 4 razy, zapraszając 4 rodziny. Połowie z tych rodzin skończył się już termin ważności zaproszenia - nie mieli czasu odwiedzić najbliższego konsulatu rosyjskiego. A połowa z pozostałej połowy musiała zmienić plany urlopowe...

No bo... Bo tanie linie nie latają. Bo podejrzany pociąg jedzie 18-20 godzin i wiza tranzytowa doń potrzebna. Bo szara krata na Belwederskiej nie otwiera się na każde zawołanie, tylko w ściśle określonych godzinach, i jeszcze wymaga ubezpieczenia kosztów leczenia. I okazuje się, że w cenie tygodnia w Moskwie na kanapie w moim salonie z żarciem pt. "poszukaj, może coś znajdziesz w zamrażalniku" można mieć 2 tygodnie all inclusive w Egipcie. I nie trzeba stać przed szarą kratą...

poniedziałek, 5 lipca 2010

Rosyjskie Państwo Kolejowe



Zastanawialiśmy się, czy pojechać na wycieczkę, kiedy pozbędziemy się dziecka (dzieć ma być wywieziony do PL), czy jednak zabrać ją ze sobą. Postanowiliśmy, że powinna rozstrzygnąć to sama.
- Młoda, chcesz jechać całą noc pociągiem, a potem spać w hotelu?
- No jasne! - odparła Młoda z błyskiem w oku.

To nam się tutaj podoba - generalnie większość wycieczek można zamienić na tak miłe naszej kieszeni "jednodniówki" - noc w pociągu, dzień zwiedzania, i powrót w pociągu. Jeśli się weźmie pod uwagę koszty noclegów w Rosji, to bilet (na tej trasie ok. 3000 rubli - 300 pln) wcale nie wydaje się taki drogi...

Zwłaszcza, że...
Ale od początku.
Śpiesząc na pociąg utknęliśmy w korku. Byłam nieprzejednana i wyciągnęłam rodzinę z domu o bardzo przyzwoitej porze. Miałam wyliczony co do minuty czas potrzebny na dotarcie do dworca i tzw. czynnik ludzki (mamo, siku! kochanie, czy zamknęliśmy okna - muszę to sprawdzić! poczekaj, kupię jeszcze gazetę na drogę! woda, woda, potrzebujemy duuuużo wody!). Nie przewidziałam jednak, że problematyczne będzie... opuszczenie metra. Staliśmy w ciżbie dobre 10 minut, nim udało się nam wejść na schody ruchome i wyjechać na poziom pociągów dalegobieżnych.
Sympatyczna prowodnica sprawdziła, czy dane na biletach zgadzają się z danymi paszportowymi i wpuściła nas do przedziału. 
I tu po raz pierwszy opadły nam szczęki. Przedział był tak ze dwa razy ładniejszy od tego, do czego przywykliśmy w Polonezie, o Ost-Weście nie wspominając. Na stole leżały gazetki - specjalny miesięcznik kolejowy, taki jak dają w Intercity, i zestaw prasy codziennej. Poza tym leżały zestawy śniadaniowe i pyszniły się butelki wody mineralnej.
Chwilę później rozległo się donośne "Proszę odprowadzających o opuszczenie wagonu!", pociąg ruszył i włączyła się klima. 22 stopnie było na tyle przyjemne, że trzeba było zdjąć z góry kołderki, odłożone tam w przekonaniu, że w takim upale nam się nie przydadzą.
Następnie prowodnica przyszła pozabierać nam miejscówki, i szczęki opadły nam po raz drugi. Zabierając kupony wręczała nam mianowicie zestawy podróżne, zawierające mydło, szczoteczkę do zębów, pastę, łyżkę do butów i papucie - rzecz nie do pogardzenia zwłaszcza w przypadku młodszej młodzieży, kursującej bez przerwy na korytarz.
Trzecia wizyta prowodnicy sprawiła, że szczęk nie zbieraliśmy już z podłogi. Przyniosła nam... obiad. Ziemniaczki z gulaszem w towarzystwie zielonego groszku i surówki z kapusty. A później jeszcze wrzątek w charakterystycznych szklankach z rżniętego szkła i koszyczkach z napisem RŻD.

Byliśmy pod wrażeniem.

Pociąg powrotny był tańszy - o 500 rubli od pyska. Dlaczego? Bo wagon, w którym jechaliśmy, był trochę starszy i nie miał biotoalety, tylko normalnie, jak w naszych pośpiesznych, siusiało się na tory. Reszta - czyli prowodnica, papucie i obiad - były bez zmian.