poniedziałek, 13 czerwca 2011

Yellow Submarine

No, nie żółta, tylko czarna, więc jeszcze bardziej prawdziwa łódź podwodna.
Przeglądając moją ulubioną stronę osd.ru w poszukiwaniu rozrywki na weekend, znalazłam ofertę "muzea dla chłopców", którą, jako matka dziewczynki, natychmiast się zainteresowałam. Młoda, oczywiście, się buntowała (bo od najciekawszego muzeum ważniejsi są kumple, z którymi spędza na podwórku każde popołudnie, więc ja tym podwórkiem rzygam), ale jak już została tam zaciągnięta, to baaaaaardzo jej się podobało. Mnie zresztą też. 


Taka łódź jest całkiem spora - ma długość boiska do piłki nożnej i wysokość 3-piętrowego budynku. Ale do zamieszkania nadaje się tylko górny pokład i... w życiu bym nie chciała mieć za męża marynarza z submariny. Na pytanie, czy na pokładzie był psycholog, przewodniczka się roześmiała i odpowiedziała, że psycholog by tam zwariował. Bo na wąziutkim górnym pokładzie mieszkało 74 ludzi, w tym 16 oficerów, lekarz i kapitan. Tylko dwaj ostatni mieli komfortowe "jedynki", wielkości kibla w pociągu, nawet z umywalkami :D. Oficerowie w swoich "luksusowych" kajutach mieli piętrowe koje, no i mieli dużą mesę, w której mieściło się wokół stołu 6 chłopa. Reszta towarzystwa - czyli prości marynarze - mieli na tej akurat łodzi "podwyższony" standart, czyli każdy miał własną koję o wymiarach 170x50, i całe 70cm do koi sąsiada z góry. Na tej fantastycznej przestrzeni mogli jeść, grać w karty, albo w szachy, albo wyszywać, albo pić wino (należało się każdemu 100 ml do obiadu). Niektórzy mieli torpedy w ramach przytulanek, bo w części, gdzie trzymano uzbrojenie, również znajdowały się koje.

Na innych pokładach ludzi nie było - tylko silniki dieslowe i elektryczne. Dieslowa łódź musiała się wynurzać co 6 dób, żeby nabrać powietrza i naładować akumulatory - ta zresztą do kruszynek nie należała, była druga co do wielkości na świecie. W NATO-wskiej nomenklaturze nazywała się tango. Służba trwała pół roku - potem dostawało się 3-miesięczny urlop, i znów na pół roku pod wodę - ciemno, cicho i gorąco. Tylko prowadzący nasłuch wykorzystywali swoje uzdolnienia muzyczne do rozróżniania dźwięków oceanu i reagowania na zmiany.

76 facetów miało do dyspozycji całe dwa kible i jeden prysznic, uruchamiany w soboty, na 15 minut od łebka. Po prysznicu otrzymywało się kolejny jednorazowy pakiet bielizny, której miało starczyć na tydzień pracy i odpoczynku w temperaturze 31-32 stopni. Po zużyciu bawełniane pakieciki były... wypuszczane do morza, gdzie pod wpływem słonej wody błyskawicznie ulegały biodegradacji. Więc - jak podsumowała przewodniczka - to nie gacie rosyjskich marynarzy zanieczyszczają oceany świata.

Z dużą radością wyszłam na brzeg. Ja chyba nabawiłabym się tam agorafobii. Bo gdybym miała skłonności do klaustrofobii, to zwariowałabym po 3 godzinach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz