sobota, 24 września 2011

Goście i Syberia Wschodnia

Hurra, hurra, przyjechali goście, jak się obudzą, to obejrzą plac Czerwony, a potem lecimy nad Bajkał - z namiotami i w ciemno :)

P.S. LOTowska promocja 300 pln w tę i nazad obejmuje głównie beznadziejne samoloty, jeden ląduje w Moskwie o 2.30, a drugi wylatuje o 6 rano. Gdzie sens, gdzie logika, pytam, skoro trzeba dołożyć minimum 1500 rubli na taksówkę w jedną stronę?

piątek, 23 września 2011

Obywatelu! Skorzystaj ze swojego prawa!

Jeśli ktoś gdziekolwiek za granicą będzie 8 października (czy kiedy tam to się odbywa) i chce wziąć udział w wyborach, powinien czym prędzej zarejestrować się tu:
Jest możliwość zdalnego głosowania, trzeba się dowiadywać w odpowiednich konsulatach, jak to robić.
Lokal wyborczy w Moskwie jest, jak zwykle, w Wydziale Konsularnym Ambasady RP, wejście od Bolszogo Tiszinskiego pierieułka, kto prowadzi dzieciny do szkoły w soboty, ten wie. Ostatnio były strzałki, teraz pewnie też będą :)

czwartek, 22 września 2011

Jak sprzedać flaszkę po 22?

W Rosji (a może tylko w Moskwie?) w sklepach po 22 obowiązuje prohibicja. Jeśli ktoś jest spragniony, może napić się w pubie czy restauracji, ale w sklepie mu nie sprzedadzą. Przynajmniej oficjalnie.

Bo można np. kupić sobie zapalniczkę za 500 rubli (50 pln). A flaszkę dostać gratis, jako dodatek do tego.
No przecież alkoholu nie SPRZEDAJĄ. A rozdawać gratis wolno :)

wtorek, 20 września 2011

Matka a pełen etat

Dzisiaj udało mi się dostać świeżuteńką papierową Wyborczą. A GW ma akcję "Energia kobiet".
Energię to może i mam.
Nie mam czasu.
Ja jestem kobieta pracująca, żadnej pracy się nie boję, boję się tylko trochę Anarchistki. A ona, poza anarchią i wydłużaniem kości w tempie 2 mm dziennie, zaczęła nowy, szkolny etap, w którym jeszcze musi sobie poradzić. Ja zaś nie ogarniam rzeczywistości, żyjąc w jakimś szalonym kołowrotku, usiłując okiełznać ważny projekt, małżeństwo na odległość, bunt sześciolatka i System.
Anarchistka wyszukuje luki w Systemie. W ciągu dwóch tygodni System już dwukrotnie zgłaszał ERROR, stwierdzając, że lube me dziecię źle się czuje i należy je zabrać do domu. Dziecię zdrowiało natychmiast na widok kumpli na podwórku i radośnie ganiało za piłką, wdrapując się następnie na naste piętro (nieletni mają zakaz poruszania się windą bez opieki) bez śladu zadyszki.
Babcia Anarchistki prawie każdy wieczór po uśpieniu Najmilszej opowiada: "powiedz jej, że...". 
Matka widzi Najmilszą ostatnio średnio 2 godziny dziennie, o ile Dziecię nie przedłoży towarzystwa kumpli nad towarzystwo Matki. A przedkłada, bo Matka jest jak żandarm: "jeździłaś windą! symulowałaś w szkole! odrób lekcje! zagraj gamę! powieś kurtkę! nie wyjadaj słodyczy!". Anarchistka z trudem przyzwyczaja się do końca wolności, nie weszła jeszcze dobrze w rytm nieodkładalnych obowiązków, ciągle negocjuje terminy.
Ja chcę, żeby moja doba miała 48 godzin.

poniedziałek, 19 września 2011

Spełniony sen planisty

To nie o Moskwie i nawet nie o Rosji będzie :)
Wobec całkowitego zagospodarowania należnego nam urlopu, niechęci do "masełka Smoleńskiego" serwowanego na pokładach samolotów (o czym regularnie przypomina Moskwicz) i dzielącej nas odległości, postanowiliśmy się z Małżonkiem spotkać w połowie drogi - w Mińsku.

Mnie do stolicy Białorusi dowiozła plackarta, w atmosferze pieriegaru i taniego tytoniu, a prowodnica nie śpieszyła włączać klimatyzacji w wagonie (a teraz niech to ktoś po polsku napisze, bo mój kunszt translatorki poszedł był się kochać). Małżonek pół godziny wcześniej dotarł pociągiem międzynarodowym z przedziałami. Zamiast romantycznego pocałunku na powitanie pobiegliśmy szukać kiosku ze szczoteczkami do zębów i toalet dworcowych - i tu pierwsze miłe zaskoczenie - dworzec miński jest bardzo przyjemny. Czysty, schludny, zadbany, nowoczesny, przypominający nieco galerię handlową.

Tuż obok dworca znajduje się plac Niezależności (tudzież Lenina, jak nazywa się położona pod nim stacja metra), ze znanym Czerwonym kościołem, budynkiem parlamentu, siedzibą prezydenta, pomnikiem Wodza (ale, kurczę, nie doszłam tam) i eleganckim podziemnym centrum handlowym. Od placu biegnie przez całe miasto jednoimienna ulica, narzucając kierunek zwiedzania.

Mińsk był zawsze dziurą. I dziurą, mimo ponad dwóch milionów mieszkańców, pozostał. Jeszcze pod koniec XIX wieku był w całości niemal drewnianą wiochą z paroma tysiącami ludzi, później zbudowano centrum z 3000 kamienic, które jednak wkrótce zostały zniszczone przez niemieckie bombowce. Po wojnie nie odbudowywano więc starówki, zachowując jednak jej pozostałości skomasowane w jednym punkcie. Wybudowano całkowicie nowe, wspaniałe miasto. Miasto dla ludzi, miasto do mieszkania. 

Tak naprawdę do dziś za architekturę miasta odpowiada jedno biuro projektowe. To widać, słychać i czuć. Nie ma dysonansów i misz-maszu, charakterystycznego dla Moskwy, Warszawy czy Berlina. Są równiutkie szerokie ulice (do niedawna nie znano tam korków), liczne zieleńce, skwery i parki z przystrzyżoną trawką, socklasycystyczne budynki użyteczności publicznej - kina, teatry, sale widowiskowe, cyrk. Style architektoniczne kolejnych dziesięcioleci widoczne są na mapie miasta jak słoje na przekroju drzewa, a szklano-metalowa nowoczesność zaczyna się tam, gdzie do niedawna kończyła się cywilizacja i linia metra: charakterystyczna bryła Biblioteki Narodowej, z dachu której podziwiać można panoramę Mińska, i budowa osiedla mieszkaniowego i centrum handlowo-rozrywkowego, bodajże pierwszego w mieście.

Samochodów mniej jakoś i skromniejsze, niż w Warszawie. Śliczne Białorusinki o szerokich biodrach i pełnych piersiach nie chyboczą się na nastocentymetrowych obcasach, do czego zdążyłam przywyknąć na dalszym wschodzie. Młodzież tłoczy się w jedynym chyba McDonaldzie w ścisłym centrum, standard jadłodajni niesieciowych pozostawia nieco do życzenia. GUM, Centralny Dom Towarowy, wystrojem, ekspozycją i towarami przypomina czasy głębokiego socjalizmu, a eleganckie butiki znajdują się zdecydowanie gdzie indziej. Ceny na rzeczy "Made in Belarus" są śmiesznie niskie (zwłaszcza wobec gwałtownej dewaluacji "zajączków"), ale same rzeczy od "Made in USSR" niewiele się różnią... W każdym razie 30 euro wystarczyło nam na jedzenie, przyjemności, bilety wstępów, transport i książki.



piątek, 16 września 2011

Великий и могучий русский язык

Różnice alfabetu mogą sprawiać pewne problemy. Jak na załączonym obrazku. Takiego potworka jeszcze nie widziałam...

piątek, 9 września 2011

Tydzień w Systemie

Z Systemem polskim miałam do czynienia prawie całe moje życie, odkąd 6 lat skończyłam, wyjąwszy okres studiów, a i to niecały (praktyka pedagogiczna!). Wczoraj miałam pierwsze zebranie rodziców w Systemie lokalnym. Wrażenia... hmmm, chyba Systemy się od siebie tak bardzo nie różnią. Rok szkolny miał się zacząć z tablicą interaktywną, za pomocą której pani miała wyjaśnić dzieciom, jak zrobić na otrzymanych laptopach wizytówkę ze swoim zdjęciem i imieniem. Khmm, khmm, zamiast wizytówek, wykonanych przez jedną z mam na domowym komputerze, robione były laleczki papierowe metodami tradycyjnymi. Obiecywanych zajęć pozalekcyjnych na razie nie ma, te, co były, cofnięto ze względu na przekroczenie nauczycielskiej siatki godzin, a ze stołówkowym cateringiem jest poważny problem (dzieci, na szczęście, są karmione, tylko nikt nie wie, ile te obiady kosztują).

Reforma edukacyjna i tu zawitała, i jest zakaz zadawania pierwszakom prac domowych. Ale umówmy się, proszę Państwa, że trzy linijki kreseczek równoległych dziennie nie przerasta możliwości Państwa dzieci, prawda? Przełożenia słoneczka na piątkę też Państwo dokonają?

To, co mnie zaskoczyło: zero problemów z komitetem rodzicielskim i błyskawiczne ustalenie sumy składek, a także bezproblemowe zebranie tych składek. Oprócz celów oczywistych rodzicielskie pieniądze przeznaczane są na... dopłacanie sprzątaczkom za mycie podłóg w sali lekcyjnej (inaczej czyszczą tylko korytarz i toalety). I podoba mi się świetlica - dzieci, jak w przedszkolu, zostają w swojej sali, ze swoją klasą, a często i ze swoją panią.

czwartek, 8 września 2011

Fajerwerki

Rosjanie lubią fajerwerki, i mogę podziwiać je prawie codziennie. Na Placu Czerwonym jest festiwal orkierstr wojskowych, każdy koncert kończy się pokazem sztucznych ogni. Każde święto - Dzień pogranicznika, Dzień desantowca, Dzień studenta - musi mieć odpowiednią oprawę pirotechniczną, i prawie wszyscy młodożeńcy podziwiają kule ognia nad domem weselnym.
Oczywiście, święto miasta nie mogło się bez nich obejść.
Rosjanie umieją puszczać race.

środa, 7 września 2011

Show na Worobiowych

Z moich okien widać MGU. I widać było, że coś się na nim dzieje. Na budynku. Z budynkiem. Płonął, jakieś smoki nad nim latały, a potem zamieniał się w inne budynki. Chciałam to zobaczyć z bliska. 
To było wspaniałe show światła, laserów i muzyki w reżyserii Davida Atkinsa. Chyba. Na youtubie robiło wrażenie. Bo mimo, iż wyjechaliśmy ze sporym zapasem, już na wysokości dworca Kijowskiego (czyli ładnych kilkanaście kilometrów od uniwersytetu) zrozumieliśmy, że na 22 to my tam nie dojedziemy. A jeszcze gość z CD śpiewał: "zejdź do metra!".
Do metra nie zeszliśmy i mieliśmy rację, bo byśmy z niego nie wyszli. Korek z ludzi był na stacji docelowej na 30 minut stania.
Zaparkowaliśmy na chama po przeciwległej stronie ulicy, nad rzeką Moskwą, i widok na MGU mieliśmy nawet odrobinkę lepszy, niż z domu. Rację mieli jednak ci mieszkańcy naszego bloku, którzy postanowili obejrzeć show w TV... towarzystwo było jednak niezłe i bawiliśmy się całkiem dobrze, mimo dojmującego chłodu.

wtorek, 6 września 2011

Święto miasta

Pierwszy weekend września jest świętowany jako urodziny miasta. Główne obchody w tym roku skupiły się na jednym dniu - niedzieli, kiedy rzeczywiście w całym mieście coś się dzieje. Przede wszystkim zamykają centrum dla ruchu samochodowego, i tam na pewno każdy znajdzie coś dla siebie: koncerty popowe, rockowe, jazzowe, "błękitny trolejbus" z występami bardów na niektórych przystankach i wspólnym śpiewaniem w środku....

Wiedziałam jednak, że Anarchistki do takiego środka komunikacji publicznej nie zaciągnę. Wybrałyśmy się więc obejrzeć moskiewski akwedukt, obok którego też obiecano jakąś imprezkę.

I wiecie co?

Fajnie było.

Akwedukt został wybudowany za carycy Katarzyny i miał analogiczną funckję jak rzymskie pierwowzory. Za czasów radzieckich biegła nim magistrala cieplna. Teraz stanowi mało znaną atrakcję turystyczną i ozdobę spokojnego parku nad Jauzą w północno-wschodniu okręgu administracyjnym Moskwy. Okręg administracyjny to coś w rodzaju gigantycznej dzielnicy, skupiającej kilkanaście olbrzymich osiedli - rejonów. Północny Wschód ma takie must see jak WDNH czy okolice hotelu Kosmos, ale swoją część obchodów urodzin miasta władze okręgu postanowiły zrobić właśnie koło akweduktu.


Można było wykuć sobie podkowę, postrzelać z łuku, powalczyć na miecze. Były ciekawe koncerty dla wszystkich, z bardzo różnymi występami. Byłam pełna podziwu dla świetnie wyreżyserowanego i skoordynowanego popisu grup tanecznych z kilkunastu różnych ośrodków kultury - a weźcie pod uwagę, że to dopiero 5 września i dzieciaki z pewnością pracowały nad tym w wakacje... Wzruszyłam się też, kiedy wojskowy łazik ze stojącym na baczność oficerem przywiózł weterana II WŚ, który pochodził z tej właśnie okolicy - wszyscy widzowie wstali, żeby uhonorować staruszka. Z uznaniem pomyślałam o tych, którzy wpadli na pomysł zaproszenia do udziału w koncercie grup z Kaukazu - bo przecież migrantów jest w stolicy całe mnóstwo.

W dwóch słowach - kameralna, przyjemna impreza rodzinna.

Wieczorem usiłowaliśmy się udać na przepiękne świetlne show na budynku MGU - ale o tym będzie jutro.

poniedziałek, 5 września 2011

Kodeks drogowy w Moskwie



Gwoli wyjaśnienia: godz. 22.10, korek z centrum, na wstecznym jedzie się szybciej...

czwartek, 1 września 2011

Anarchistka w Systemie

Anarchistka trafiła do Systemu. Jeśli nic się nie zmieni - spędzi w nim najbliższe 12 lat. Chyba nie zdaje sobie  sprawy z długości wyroku. System na razie jej się podoba, a Anarchistka, z racji swej młodości, nie wyczuwa tej wcale nie subtelnej nuty opresyjności w murach placówki Systemu. Mury pachną świeżą farbą i pastą do podłóg, i dziesiątkami bukietów, znoszonych przez mniej lub bardziej doświadczonych przez System osobników.


Bo w Systemie lokalnym kwiatki przynosi się 1 września. Niesie się je na uroczysty apel, odbywający się na szkolnym dziedzińcu, którego kraty otoczone są przez rodziców (na sam dziedziniec wpuszczani są jedynie opiekunowie pierwszaków). Stoi się z kwiatkami przez cały apel. Patrzy się z zazdrością na koleżankę najmniejszą i najchudszą w roczniku pierwszaków, którą bierze na ramię facet z klasy jedenastej i niesie przez cały dziedziniec, a ona może z całej siły dzwonić starym, wielkim, mosiężnym dzwonkiem. A potem ci dorośli już prawie 11-klasiści biorą maluchy za ręce i odprowadzają ich aż do ławek.

A potem wychowawczyni wpuszcza paparazzi i pozwala im zostać przez wszystkie trzy lekcje i uroczyste śniadanie, pod warunkiem, że zachowują się grzecznie i siedzą na końcu sali. I już, i zabieramy do domu mega zadowoloną Anarchistkę, która już od pierwszego dnia uwielbia szkołę....