czwartek, 17 stycznia 2013

Flet poprzeczny i koza

Olena na swoim blogu napisała o flecie poprzecznym w kontekście dyskusji o edukacji. Ja tylko zamierzam się poprzechwalać i ponarzekać, bynajmniej nie na system edukacyjny (pasuje mi zastany tutaj).
Anarchistka bowiem awansowała z fletu prostego na poprzeczny w szkole muzycznej. Dumna i blada niosła walizeczkę zawieającą pół kilo posrebrzanego niklu. Dumna i blada pozwoliła mi asystować na zajęciach (na prośbę pani). Zła i nieco rozczarowana maszerowała do domu po lekcji.

obrazek z Wikipedii
Bo nauka gry na flecie poprzecznym na początku polega głównie na robieniu min do lustra, zdmuchiwaniu pyłków z dłoni i ćwiczeniach na mięśnie grzbietu. Po pół godzinie takiego wuefu można spróbować wziąć ustnik, z którego po kilkunastu próbach wydobywa się szeleszczący świst. A na dodatek pani zabroniła używania truskawkowej pomadki noname. Ma być biała nivea, która jest "niepyszna".

Uparta i rogata nie pozwoliła nabyć sobie podręcznego lusterka, a w domu wyciągnęła swoją prostą piszczałkę, odegrała Vivaldiego, leżąc na podłodze, i stwierdziła, że jest zakochana - nieszczęśliwie, bo obiekt miłości został zmożony przez rotawirusa i nie może przyjść budować gwiazdkowego lego - i w takim stanie nie jest w stanie podnosić i opuszczać kącików warg. Jak bardzo chcę, mogę sobie podmuchać sama. Hough.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz