niedziela, 17 marca 2013

Podziemna drukarnia

Tak więc korzystając z konieczności odwiedzenia apteki na ul. Lesnoj, znalazłam się pięć budynków dalej, przy Lesnoj 55. Pięć budynków dalej i wiek z haczykiem wcześniej. Nad witryną, na której pyszniły się owoce, wisiał szyld z charakterystyczną,  przedwojenną czcionką, głoszący, że oto stoję przed gruzińską hurtownią. Ponieważ zamierzałam odwiedzić gospodarza, pchnęłam nieistniejącą już ciężką, mosiężną bramę, a subiekt otworzył mi drzwi. Z prawej strony widziałam ladę i dzwoneczek nad wejściem do sklepu, z lewej pokoje państwa, do których mnie poproszono.
Nad otomaną wisiał ręcznie tkany gruziński kobierzec, a na nim - kindżał. W kąciku stała sprytna kołyska - materacyk i dno miały otworek, przez który produktu przemiany dziecięcej materii skapywały do wiadereczka. Kołyska nie miała boczków, więc półroczną córeczkę gospodarzy przymocowywano do niej luźno pięknie haftowanymi szarfami. Na dużym stole pysznił się samowar, w wazce leżały cukierki, obok drogi łakoć - cukier, i szczypce do niego. Pod ikoną stała maszyna do szycia, której napęd celowo nie był zbyt dobrze naoliwiony. Na ścianie zegar bardzo znanej marki Bure - dość tani, a porządnie wykonany. Plotka głosi, że Bure kupował zegary w Niemczech i Szwajcarii, a sprzedawał w Rosji jako własne... ale wtedy chyba nie uzyskiwałby tak demokratycznych cen, żeby pozwolić mógł sobie na niego subiekt w gruzińskim sklepie...
Kuchnia była nieduża, ale rosyjska. Rosyjska bardzo, bo stał w niej piec, tradycyjny, acz nowoczesny, nieduży, z osobnym paleniskiem pod płytą, ale i z leżanką, na której w zimie spała służąca. Na płycie, prócz saganków, była ciężka patelnia i dwa żelazka - patelnią też zresztą można było prasować, jeśli żelazka nie zdążyły się  nagrzać. Na oknie stała miarka - pół wiadra, jak głosił fabrycznie odlany napis. W litry i mililitry może bawiono się w aptekach, a i to nie w każdej. A pod oknem - maglownica, też celowo, mimo posiadania żelazka, używana, zwłaszcza jeśli służąca Masza widziała wchodzących do sklepu żandarmów. Mogła ich widzieć, bo właściciel specjalnie postarał się o pomieszczenia w amfiladzie.
W sklepie, pod ladą, stała zawsze butelka doskonałego gruzińskiego wina, i świeże chaczapuri z serem w słoju. I złoty rubel, a może i pięciorublówka (i to w czasach, kiedy za 5 kopiejek można było zjeść przyzwoity dwudaniowy obiad). Gospodarz, kiedy odwiedzali go z kontrolą policjanci z tego posterunku, co był na rogu ulicy, zawsze ugaszczał ich serdecznie, skarżąc się przy tym na stróża-pijaka. Zaglądali więc niedbale do piwniczki, ostukiwali szybko studzienkę do odprowadzania wód gruntowych i spieszyli do sąsiedniego lokalu, bo obok była masarnia, której właściciel częstował kiełbaską prosto z rusztu. Masarz też miał stróża do chrzanu, więc w szczególnie niespokojne noce policjanci pilnowali, żeby nic przykrego nie  przydarzyło się tak miłym sklepikom...

Studzienka do odprowadzania wód gruntowych miała bowiem drzwiczki. Ze skrzynki wypełnionej ziemią, więc opukiwanie ścianek nic nie dawało. A za drzwiczkami mieściło się małe, ciemne i duszne pomieszczenie, w którym przy świeczce dwóch mistrzów drukarskich składało i powielało "Robotnika" i ulotki rewolucyjne. Stukot maszyny do szycia skutecznie zagłuszał łoskot prasy, a paskudny dźwięk magielnicy ostrzegał o niebezpieczeństwie. 

Dlaczego Gruzini, dlaczego na Leśnej, dlaczego owoce? 
Gruzini, bo to oni na przełomie wieków najlepiej posiedli sztukę drukarską i najwięcej mieli specjalistów w branży. Na Leśnej, bo to były przedmieścia, a do dzielnicy gruzińskiej rzut beretem - wystarczy przejść przez plac przy dworcu Smoleńskim (Białoruskim). A tajna drukarnia praktycznie pod posterunkiem policji, vis-a-vis dobrze chronionej fabryki wódek i w bezpośredniej bliskości więzienia (a do dziś dnia Butyrkę otaczają różne instytucje MSW) - to była bezczelność, o jaką nikt rewolucjonistów nie podejrzewał.
Nigdy więc jej nie odnaleziono.

Dopiero jeden z drukarzy, już wyleczywszy się na zsyłce w Syberii z suchot, których się nabawił był w piwnicy przy Leśnej - a na zsyłkę trafił za udział w walkach ulicznych w 1905 r. - tak więc, potraktowawszy pałęczkę Kocha temperaturą -30 i pozbywszy się jej definitywnie - wrócił, odszukał dom, odnalazł towarzyszy i odbudował drukarnię, już dla potrzeb muzeum. A "służąca Masza", która mając lat 17 maglowała bieliznę, będąc już kawalerem dwóch orderów Lenina za pracę rewolucyjną i ku chwale Ojczyzny, praktycznie do śmierci oprowadzała po maleńkich pomieszczeniach grupy pionierów.


Muzeum historii najnowszej Rosji, filia: Drukarnia podziemna. W weekendy wynajęcie przewodnika kosztuje 350 rubli, za fotografowanie zedrą stówkę. Na piętrze wystawy czasowe, teraz pocztówka agitacyjna i wydarzenia w Miednoje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz